Nasz kierowca podjeżdża pod właściwy adres. Wysiadamy z samochodu.
Ledwo otwieramy bagażnik, a już podchodzi jakiś podejrzany typ i wyciąga nasze walizki. Pokazujemy, że jednak sami sobie poradzimy. Ziomek jednak się nie poddaje i próbuje ciągnąć nasze rzeczy, i nas w inna stronę. Nie wytrzymuje: koleś spier#alaj! O dziwo zadziałało! Poszedł sobie. Żegnamy szybko kierowcę i idziemy szbko w stronę drzwi, bo następny cwaniak już idzie w naszą stronę! Wchodzimy do klatki.
Nie wygląda najlepiej ale przynajmniej nikt nas nie zaczepia!
Dzień 1. Hawana
Witamy się z naszymi gospodarzami. Jest to młode małżeństwo, zresztą bardzo sympatyczne. Zaprowadzają nas do pokoju, gdzie wita nas "łąbądek". Te sympatyczne ptaki witały nas wszędzie gdzie spaliśmy. Bardzo popularny sposób na "zaskoczenie" turystów.
Hawana - stolica i największe miasto Kuby. Została założona ok. 1515 roku przez hiszpańskiego konkwistadora Diego Velaqueza de Cuellara na południowym wybrzeżu wyspy. W 1519 została przeniesiona na obecne miejsce. Populacja Hawany to ok 2 135 498 mieszkańców. Miasto składa się z 15 dzielnic. Hawana była ulubionym miejscem Ernesta Hemingwaya, który spędził tu 20 lat swojego życia. Zostawiamy wszystkie tobołki i ruszamy na miasto! Hawano nadchodzimy! Wychodzimy z kamiennicy.
Wyglądamy w prawo...
Teraz w lewo...
Hmm chyba remontują ulice... .
Jesteśmy w centrum Hawany. Jakieś 300 m od głównego deptaka. Widok jest nie najlepszy. Może to tylko ta ulica...
Idziemy do parku, gdzie można złapać wifi. Czuje już głód internetu...
Wygląda jednak, że remontują więcej ulic. Przyznam się, że entuzjazm trochę opadł i czujemy się nieswojo przechadzając się tak zrujnowanymi uliczkami... .
Docieramy do parku. Od razu podchodzą do nas "konicy" oferując karty internetowe. Z ostrożności kupujemy jedną. Zdrapujemy kod. Internet działa. Nie jest to może LTE ale najważniejsze, że działa! Decydujemy się kupić drugą kartę i tu jest problem, bo siedzimy już na ławce, którą "obsługuje" ktoś inny! Zaczyna się ostra kłótnia przy nas. Czujemy się jak powietrze. Patrzymy na siebie i nie dowierzamy.
Po sprawdzeniu maila i wchłonięcia newsów z Facebooka ruszamy dalej.
Największa stacja "ASO" jaką widzieliśmy na Kubie.
Znak rozpoznawczy Kuby - stare amerykańskie samochody, które jeszcze uważamy za cudowne.
Mieszkanie na wynajem "do odświeżenia".
Kubańska IKEA.
Transport do pracy.
Budowa "mieszkań dla młodych"?
Momentami tylko humor mógł nas uratować i drobne złośliwości. Gdybyśmy bardzo poważnie traktowali ten wyjazd to po pierwszym dniu w Hawanie dostalibyśmy depresji. Spacerujemy dalej.
Docieramy do Maleconu. Słynna promenada, która często jest wykorzystywana na teledyskach Pitbulla i innych światowych gwiazd. Nasz cel na nocne życie w Hawanie. Na słynne nocne imprezy! Na razie grzecznie zwiedzamy za dnia. Cała promenada prezentuje się tak:
Z bliska jest gorzej...
Co parędziesiąt metrów między budynkami ulokowane są betonowe parki/place. Można na chwilę usiąść i podelektować się widokiem promenady.
Niektóre budynki są w renowacji.
Ten budynek nie jest opuszczony.
Urocza uliczka.
Spacerujemy dalej.
Schodzimy z Maleconu i zwiedzamy boczne uliczki Hawany.
Po drodze głodniejemy. Co jakiś czas można spotkać Kubańskie Foodtracki, takie jak na zdjęciu poniżej. Jednak zabrakło nam odwagi...
Krążąc tu i tu, szukając ciekawego miejsca w stolicy Kuby docieramy do bulwaru Prado, który biegnie od Capitolu, aż do Maleconu.
Deptak ten dzieli (moja opinia) Hawanę na lepszą i gorszą część. Przechadzając się deptakiem oczywiście co chwilę ktoś się przyczepia. Biznesowy zmysł Kubańczyka nie może się marnować napotykając chodzące dolary (turystów). Co tym razem w ofercie? Hmm może dziewczynki na wieczór, jakbyśmy się nudzili. Do tego jakaś trawka lub coś mocniejszego. Cygaro też by się znalazło. Wszystko good quality and good price!
Podczas naszego pobytu była ekipa pro skaterów z USA i kręcili jakieś filmy. Od razu stali się atrakcją miejscowych.
Pomiędzy deptakiem a Capitolem znajduje się Parque Central, który jest głównym miejscem dla turystów. Tutaj bogaci Amerykanie i Kanadyjczycy wykupują przejazdy starymi autami. Czemu bogaci? Godzina rundka po Hawanie kosztuje ok 500 zł... Trzeba jednak przyznać, że tylko tutaj widziałem w tak dobrym stanie te samochody.
Dla biedniejszych zostaje jeszcze opcja przejażdżki Coco Taxi. Co do Coco, to jak pierwszy raz zauważyłem w internecie ten pojazd, to już widziałem siebie w środku z milionem selfie i filmem kręconym na kiju z gopro. I jaki był efekt? Na miejscu olaliśmy ten temat... .
W centralnej części placu znajduje się pomnik Jose Martiego. Kubański poeta, pisarz, a także przywódca ruchu niepodległościowego. Uważany za bohatera narodowego.
Przez park będziemy jeszcze przechodzić wiele razy, ponieważ jest bardzo blisko naszej Casy. Zatem kierujemy się powoli w stronę naszych apartamentów.
Napotykamy kolejną "perełkę karaibskiej architektury"
Idziemy jeszcze poszukać sklepu. Nasze zapasy z Matanzas są na wyczerpaniu. Wchodzimy i znów puste półki. W samej Hawanie było jednak sporo sklepów. Natrafiliśmy nawet na centra handlowe. Dużo towaru stało po prostu na paletach i było zakurzone. Największy problem mieliśmy z zakupem wody mineralnej. W sklepach głównie były oranżady i rum. Akurat nadmiar rumu nam nie przeszkadzał. W części bardziej turystycznej w knajpach można było kupić wodę.
"Obładowani zakupami" ruszamy dalej. Może, by tak podjechać samochodem?
A może jednak przejażdżka rowerem?
Transport rowerowy jest bardzo popularny na Kubie. Za parę drobniaków można zwiedzić całe miasto. Korzystają z tego zarówno turyści jak i miejscowi np wracając z zakupów.
W końcu docieramy do naszych pokoi. Wznosimy jeden toast za to, że przeżyliśmy pierwszy dzień w stolicy, a drugi, żeby przeżyć następny. Dobranoc.
Pierwszym miejscem do odhaczenia była Plaza De La Catedral. Jest to niewielki plac zdominowany przez bryłę katedry Catedral de San Cristobal.
Dochodzimy do Plaza de Armas, uznawany za najstarszy plac w stolicy. Nazwę "plac broni" zawdzięcza ćwiczeniom wojskowym, organizowanym w tym miejscu od XVI w. Pośrodku skweru obsadzonego palmami królewskimi stoi pomnik Carlosa Manuela de Cespedesa, wyrzeźbiony w 1955 r. przez Sergia Lopeza Mesę dla uczczenia Ojca Narodu.
Oczywiście w parku, nie dało się zrobić spokojnie zrobić zdjęcia :)
Oczywiście ten sielankowy nastrój musiał ktoś spier#@lić. Przechodzimy koło muzeum rumu. Przed drzwiami stoi młoda dziewczyna w tradycyjnym kubańskim stroju. Pyta się, czy nie chcemy może zdjęcie z nią. Grzecznie dziękujemy... .I nagle uderza nas fala pretensji. "Jak to nie chcemy zdjęcia z nią. To tylko parę CuCów, co to dla nas" itd. Znów nie dowierzamy... . Opierd#ol zebrany można iść dalej.
Przechadzając się po starej części Hawany docieramy do nadbrzeża. Chwila odpoczynku.
Siedząc na murku obserwuje jak dzieciaki grają w piłkę naprzeciwko w parku. Piłka co chwilę wypada na ruchliwą ulicę i uderza w przejeżdżające samochody. Dzieciaki wybiegają za piłkę. Nikt nie zwraca uwagi, nie krzyczy i o dziwo nikt nie wpada pod samochód.
Jeden z najfajniejszych klasyków jeżdżących po wyspie.
Idziemy dalej zwiedzając starą Hawanę. Jak dla mnie to najpiękniejsza część stolicy i jedyna godna zwiedzania.
Zaczynamy być trochę zmęczeni i głodni. Znajdujemy restauracje z muzyką na żywo na Plaza Vieja. Jest też sporo turystów. Siadamy.
Chcieliśmy zamówić podstawowego hamburgera ale nie mają go dziś. Jest tylko specjalny hamburger w zestawie z frytkami. Dobra zamawiamy i dostajemy to...
Za ten zestaw zapłaciliśmy tyle ile za dwudaniowy obiad w Polsce w restauracji... . Zostawiamy napiwek. Ale to nie koniec atrakcji. Ledwo co zjedliśmy podchodzi do nas Kubańczyk z kapeluszem i chce hajs za słuchanie muzyki (przecież kapelusz na kasę leży także przed grajkami). Grzecznie (na granicy już cierpliwości) odmawiamy. Ziomek się nie poddaje i próbuje bezczelnie wymusić od nas kasę. Spierd#laj znów działa. Poszedł do następnego stolika. Większość turystów była zaskoczona i na tym bazowali. Część płaciła, a część kazała spadać na drzewo tak jak my. Naciągacze...
Jeden z piękniejszych budynków, szkoda że tak zaniedbany... .
Już nie pamiętam co ta ciuchcia symbolizowała, ale pamiętam kolejnego natręta, który 10 min nas męczył przy niej.
Przechodzimy koło Castillo de la Real Fuerza, która robi wrażenie.
Docieramy do Museo de la Revolucion, gdzie wita nas czołg. Wstęp ok 10 CUC. Może to i nasza strata, ale nigdy nie byliśmy fanami muzeów, więc idziemy dalej.
Z okolic muzeum kieruje się na nadbrzeże do Castillo de San Salvador de la Punta. Jest to forteca z końca XVI w., która miała wzmocnić system obronny twierdzy Castillo de los Tres Reyes del Morro, zbudowanej w tym samym czasie po drugiej stronie zatoki.
Z fortecy wracamy przez Prado i docieramy pod Kapitol. El Capitolio to budynek symbol o długości ponad 200 m, zwieńczony 94-metrową kopułą. Jest to replika waszyngtońskiego Kapitolu i paryskiego Panteonu. Od dłuższego czasu jest w remoncie.
Naprzeciwko Kapitolu znajdują się 4 kolorowe (trochę już wyblakłe) budynki, które są na praktycznie każdej reklamówce biur podróży. Z tą różnicą, że na plakatach, stronach www, te budynki są zajebi#cie wyretuszowane i robią wrażenie. Dodatkowo zdjęcia są robione prostopadle do budynków, co pozwala ukryć ich faktyczny wygląd. Kolejna kubańska ściema... .
Odwracamy głowę i spoglądamy za Kapitolem na chińską dzielnicę.
Tak wygląda centrum stolicy Kuby. Wystarczy przejść parę metrów lub odwrócić głowę, żeby zobaczyć inny świat. Za Kapitolem miała być manufaktura cygar ze sklepem. Wiemy, że jesteśmy już blisko ale rozglądamy się błądząc wzrokiem. Podchodzi do nas dziewczyna i pyta czego szukamy (jak miło). Tłumaczymy, że chcemy kupić cygara. Odpowiada, że dziś manufaktura jest zamknięta z powodu festiwalu cygar. A w ogóle to mamy takie szczęście, że dziś jest tam -50%! Nauczeni doświadczeniem olewamy dziewczę i kierujemy się w przeciwnym kierunku, który wskazała. 100 m dalej jest poszukiwana manufaktura. Czynne. W środku pełno turystów... .
Wracając trafiamy na targ warzywny.
Dzień 3. Hawana
Dzień zaczynamy ambitnie od joggingu po Maleconie. Jest to kolejny wietrzny dzień, wiec fale uderzają w nadbrzeże Hawany, zalewając ulicę Maleconu. Trzeba uważać, żeby nie zostać mokrym, co jak widać na zdjęciu nie wszystkim się udało.
A skąd taka wietrzna pogoda w Hawanie? Według miejscowych sztormowy wiatr wieje od Ameryki. I zawsze jak jest zła pogoda to przychodzi od wybrzeży USA... .
Po wysuszeniu i przebraniu się ruszamy na dalsze podboje Hawany.
Rozglądaliśmy się za jakąś knajpą, żeby wypić kawę ale ostatecznie sobie darowaliśmy widząc takie miejsca.
Przed nami wyłania się hotel Habana Libre. Logo i kolorystyka łudząco podobny do sieci Hilton. I to całkiem nieprzypadkowo. Hotel przed rewolucją należał do rodziny Hilton. Castro w ramach nacjonalizacji kazał zmienić nazwę na Habana Libre. A, że reszta podobna to tak zostało.
Widok na skrzyżowaniu bardzo we mnie uderzył. Tak wygląda właśnie Kuba. Zderzenie nowoczesności dostępnej dla nielicznych ze starociami dostępnymi dla większości.
Mijamy jeszcze targ.
Dawno nie widziane budki telefoniczne.
Docieramy pod stadion. Zaglądam do środka i w sumie nie jestem pewny czy jest czynny, czy raczej do rozbiórki. Schodząc po schodach z daleka widzę kolesia odwalonego jak na wesele i już jestem pewien, że się doczepi. Z odległości 20m już do mnie macha... . Podchodzi i zagaduje, czy jest jakiś mecz. W tym momencie głowa mi eksploduje ale jeszcze staram się być grzeczny. Pierwsze 5 min standardowe wypytywanie skąd jestem i inne blablabla. Po czym przechodzi do interesów tłumacząc, że tam gdzie idziemy będzie drogo i on nas zaprowadzi tam gdzie jest tanio i fajnie. Kolejne 5 min tłumaczymy mu, że ma spadać. W końcu poszedł sobie.
Przeszliśmy ok 500m i siadamy już zmęczeni na ławeczce. Nie mija 30 sekund znów idzie ta "męczydupa". Drugi raz zaczyna od wstępu, czyli wypytuje o jakieś pierdoły, a później tłumaczy jak będzie fajnie jak z nim pójdziemy. Kamil nie wytrzymuje i albo go olewa, albo głupio odpowiada. Zresztą po jego minie było widać, że cierpliwość jest na wyczerpaniu. W końcu Kubańczyk rzuca:
i poszedł obrażony! Ha!
Rozbawieni ruszamy w kierunku Placu Rewolucji, na którym Castro przemawiał wiele godzin do narodu. Na wejściu wita nas ogromna stalowa rzeźba Osamy. A na poważnie jest to figura Fidela z napisem "Vas Bien Fidel" (Dobrze robisz Fidel).
Największy pomnik na placu to Jose Marti Memorial o wysokości 109m.
Po lewej stronie od Fidela znajduje się Che z napisem "Hasta la victoria siempre" (Do zwycięstwa aż po kres!).
Poniżej obaj panowie w całej okazałości.
Mijamy plac i podchodzimy do boiska gdzie odbywa się mecz baseballa. Zamiłowanie do baseballu na Kubie widać było na każdym kroku. Klubowego sklepu jednak nie znaleźliśmy :)
Czas wracać w kierunku Casy.
Po drodze szukamy sklepu lub knajpy, gdzie można coś zjeść. Trafiamy jednak na rzeźnika. Podchodząc bliżej zbiera mi się na wymioty ale z drugiej strony jestem w pełni podziwu, że Kubańczycy potrafią zjeść mięso, które przetrzymywane jest w takich warunkach podczas upału... . Nawet przepijając to rumem żołądek by nie wytrzymał... .
Po przyjściu do apartamentu wpadamy na pomysł, żeby odpocząć na dachu budynku. Właściciele mówili nam, że jest tam taka strefa chilloutu z ławeczką. Bierzemy więc rum i szklaneczki pod pachę.
Ławeczka może i jest. Widok na cała Hawanę może i jest. Ale chyba jednak inaczej to sobie wyobrażałem... .
Długo nie napawaliśmy się widokiem Hawany. Idziemy do "naszego" parku na internet. Skąd wiadomo, gdzie jest internet? Mianowicie tam gdzie parki były pełne ludzi tam był internet.
2. Do każdego posiłku rum (to powinno przekonać)
Nie widziane już u nas budki telefoniczne spotykaliśmy na każdym kroku.
Muszę się przyznać, że plany imprezowania szybko umarły... . Pierwsze dwa dni mieliśmy ten sam problem. Po prostu łapał nas Jetlag. Zasypialiśmy 18:00-19:00 i budziliśmy się w środku nocy. W końcu po tysięcznym przesłuchaniu "Despacito" postanowiliśmy odwiedzić Malecon nocą. W Casie zaczynamy od delektowania się rumem. Dziś padło na rum z oranżada (tak jak na codzień). Ruszamy na Malecon. Jest już ciemno ale też nie jakaś późna pora. Wchodzimy na promenadę i od razu wita nas prostytutka. Jest natarczywa podobnie jak Kubańczycy w ciągu dnia. Uwolniliśmy się od jednej to zaraz podbija druga. Za plecami słyszymy tylko: I'm clean... . Idziemy na chwile przysiąść na ławeczkę w jednym z betonowym parków. Nie zdążyliśmy dobrze usiąść już podbija jedna za drugą. Naprzeciwko nas siedzi gostek. Wiek 60 lat. Na oko 150 kg żywej wagi. Niepełnosprawny. Podchodzi do niego młoda dziewczyna i zaczyna się łasić... . Zaraz zwymiotuje. Idziemy dalej, w poszukiwaniu jakiegoś klubu. Cisza, nic się nie dzieje. Podchodzimy do następnego parku i oglądamy ciekawą scenkę. Na jednej ławce prostytutki. Na rogu stoi dwóch policjantów. Z grupki prostytutek wybiegają młode dziewczyny ok. 12-14 i podbijają do policjantów. Wygląda jakby chciały ich odciągnąć, bo straszą klientów. Poimprezowane na tym Maleconie. Idziemy dopić rum do pokoju.
Dzień 4. Hawana
Czwarty dzień pobytu spędzamy na luzie. Szwendamy się tu i tam. Kolejny raz idziemy Maleconem i docieramy w okolice Hotelu Nacional. Jest to luksusowy ośrodek, który wyróżnia się na tle zrujnowanej Hawany. Ceny kosmiczne... .
Jako, że podczas pierwszej wycieczki Uniwersytet w Hawanie był zamknięty postanowiliśmy go odwiedzić jeszcze raz. Znajduje on się w dzielnicy Vedado. Założony został w 1728 roku i jest jednym z pierwszy w obu Amerykach. Jak dla mnie jest też jednym z najładniejszych obiektów na całej Kubie.
Podczas pozowania do zdjęcia powyżej podbija do nas Kubańczyk w naszym wieku. Pierwsza myśl - zaś coś będzie chciał opchnąć. Okazało się jednak, że chłopak tu studiuje. W sumie był pierwszą osobą od przyjazdu do Hawany, z którą szło pogadać o Kubie. Tłumaczył nam, że na Kubie nie ma komunizmu tylko fidelizm. Że Fidel jest spoko, bo są darmowe szkoły. Młodszy brat Raul już nie jest taki spoko, bo chce wprowadzić opłaty. Ogólnie straszna gaduła z niego była i było całkiem spoko do momentu jak zaczął opowiadać o USA. Że to tragedia, zło. Że oni nie chcą kapitalizmu, ponieważ będą mieli u siebie Mcdonaldy. Chwila namysłu. Ale bym zjadł burgera z maca... . Dobra dzięki za rozmowę ziomek my lecimy!
Wprost z Uniwerku kierujemy się do sieci lodziarni Coppelia. Szczególnie polecana jest w wielu internetowych przewodnikach. Oczywiście świeci pustką i wita nas wielka kłódka na bramie. Nie poddajemy się jednak. Po drugiej stronie znajdujemy mała, czynną budkę z Coppelii. Oczywiście ze względu na naszą nieufność kupujemy tylko jedną gałkę, mimo że staliśmy w duuużej kolejce. Jednak są zajeb#ste! Idziemy po dokładkę na koniec kolejki... .
Wracamy jeszcze raz przez Uniwersytet i spotykamy różowy samochodzik. Było to najładniejsze, najbardziej zadbane auto i najbardziej urocze jakie spotkaliśmy podczas całego pobytu na Kubie.